Autor:

2016-11-18, Aktualizacja: 2016-11-18 10:56

Maciej Pieprzyca: Robienie filmów jest jak piłka nożna

W kinach można właśnie oglądać film pt. "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy, który zdobył Srebrne Lwy na ostatnim festiwalu w Gdyni. Reżyser wraca w nim do sprawy słynnego Wampira z Zagłębia. Tyle że tu nie sama sprawa się liczy, ale człowiek. Czy skazany na śmierć Zdzisław Marchwicki został wrobiony? Po której stronie staje Maciej Pieprzyca i dlaczego - według niego - reżyser jest jak poeta?

Maciej Pieprzyca to dokumentalista i reżyser. Sprawą seryjnego mordercy kobiet - Wampira z Zagłębia, zajmował się już 1998 roku. Wtedy powstał dokument, a teraz Pieprzyca powraca do tego tematu z fabułą. Film "Jestem mordercą" to thriller psychologiczny, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami z początku lat 70. XX w. Głównym bohaterem filmu jest młody milicjant (Mirosław Haniszewski), który zostaje szefem grupy dochodzeniowej mającej złapać seryjnego zabójcę kobiet.

Film ukazuje Wiesława Kalickiego (postać inspirowaną Zdzisławem Marchwickim, skazanym za zabójstwo 14 kobiet na śmierć - w tej roli Arkadiusz Jakubik), przede wszystkim jako człowieka. Wiele osób do dziś ma wątpliwości, czy skazano właściwą osobę. Trudno o bardziej emocjonalne kino. Zresztą, Maciej Pieprzyca udowodnił nam to również w innych swoich filmach - "Chce się żyć" (2013) czy debiucie "Drzazgi". Za "Jestem mordercą" otrzymał Srebrne Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni.



Pamięta Pan swoje pierwsze zderzenie ze sprawą Wampira z Zagłębia?

Każdy, kto urodził się na Śląsku w latach 70., słyszał jego nazwisko. To była bardzo głośna sprawa, w społeczeństwie panowała psychoza strachu. Ojcowie wychodzili po swoje żony, by nie wracały same do domu. Tworzyły się trójki obywatelskie.
Gdy byłem dzieckiem, to mamy straszyły Wampirem swoje dzieci. Mówiły: "Jak będziesz niegrzeczny, to przyjdzie Marchwicki i cię porwie". Byłem za mały, żeby znać kontekst. Ale Wampir z Zagłębia stał się dla mnie synonimem zła.



© Marzena Bugała-Azarko, Dziennik Zachodni, Polska Press

Maciej Pieprzyca na planie "Jestem mordercą"

To było na tyle mocne wspomnienie, że wracał Pan do tego tematu i wraca ponownie teraz?

To, że po raz kolejny wracam do tego tematu, to raczej wynik tego, co robiłem w latach 90. Wtedy pracowałem nad filmem dokumentalnym, a wiele osób związanych z tą sprawą wciąż żyło. Byłem wtedy młodym filmowcem. Dotknięcie takiego nieszczęścia (poznałem przecież dramat rodziny Marchwickiego) zostawia ślad. W "Jestem mordercą" wracam do tej sprawy z innego punktu widzenia. Tu mniej istotna jest sprawa, a dużo większą rolę odgrywa aspekt ludzki.

Zaznaczał Pan już niejednokrotnie, że ważny jest dla Pana człowiek. W "Jestem mordercą" mamy Kalickiego, odpowiednik Zdzisława Marchwickiego, który z punktu widzenia widza staje się "kozłem ofiarnym". Pan przychyla się właśnie do takiej oceny?

Sprawa jest kontrowersyjna, zdania są podzielone. Wśród tych, którzy wciąż żyją i byli związani z tą sprawą, znajdzie pani takich, którzy powiedzą, że skazano właściwego człowieka. Ale są i tacy, którzy skłaniają się do opinii, że Marchwicki był kozłem ofiarnym i ja zaliczam się właśnie do tej grupy. Wszystko jest kwestią interpretacji. Nie było dowodów, które mogłyby przekonać o winie tego człowieka, a w śledztwie nie brakowało manipulacji. Wątpliwości w dalszym ciągu jest sporo.


© Materiały prasowe

Kadr z "Jestem mordercą"


Ciężko jest robić filmy o ludzkich historiach? Wcześniej nakręcił Pan bardzo trudny, emocjonalny "Chce się żyć", teraz "Jestem mordercą"...

"Jestem mordercą" też jest bardzo emocjonalnym filmem. Staram się robić takie obrazy, jakie też sam lubię oglądać. A kiedy idę do kina, to przy pierwszym seansie staram się "wyłączyć w sobie" reżysera. To trudne, bo jako reżyser wiem, jak się pewne rzeczy robi. Ale przecież gdy idę obejrzeć film, to przede wszystkim jestem widzem. A jako widz lubię emocje. Lubię się śmiać, wzruszać, bać. Chcę wyjść z kina z jakąś refleksją. I takie kino pragnę tworzyć, dlatego właśnie moje filmy są emocjonalne. Widz powinien wciągnąć się w historię, a nie oglądać ją przez szybę. Dylematy głównego bohatera powinny być również jego dylematami. O to moim zdaniem chodzi w kinie.

Jest Pan wrażliwy?

Nie da się wykonywać tego zawodu bez wrażliwości. Oczywiście, trudno jest oceniać samego siebie. Nieżyjący już Andrzej Wajda powiedział kiedyś: "Najlepszy reżyser to skrzyżowanie kaprala i poety".
Poeta musi mieć w sobie wrażliwość, ale praca reżysera to przede wszystkim praca z ludźmi. Poecie, pisarzowi jest łatwiej, bo pracuje w pojedynkę. A reżyser musi stać się czasem takim kapralem po to, żeby ludźmi pokierować, porwać ich i zaangażować. Gdy ktoś nie robi czegoś tak, jak powinien, to trzeba go po prostu "k**wa, op***dolić". Na tym ta praca polega.


© Materiały prasowe

Kadr z "Jestem mordercą"

Czyli był Pan na planie takim... milicjantem?

Nie do końca. Lubię pracować z tymi samymi osobami. To ludzie, których dobrze znam i oni mnie znają. Robienie filmów to nie gra w tenisa, to bardziej piłka nożna - liczy się zespół. A zespół trzeba sobie dobrać. Ci, którzy się sprawdzają, będą brali udział w kolejnych projektach. Na miejsce tych, którzy się nie sprawdzają, wchodzą inni. I zmierzając do odpowiedzi na to pytanie: aktorzy, ekipa filmowa, ja - wszyscy rozumiemy się często bez słów. Nie muszę wcale krzyczeć na operatora. My się nawzajem motywujemy, bo chcemy razem zrobić coś dobrego.

Dlaczego wybrał Pan Arkadiusza Jakubika do roli Kalickiego?

Chociażby dlatego, że pracowaliśmy już razem. Przy "Chce się żyć" stworzył znakomitą kreację. Jest wielkim aktorem. Pisząc scenariusz, łatwiej było mi pisać pod konkretnego aktora. Bo znałem już jego możliwości. Arkadiusz Jakubik to "aktor-kameleon". Wcielał się w różne role, a nie kojarzy się bardzo wyraźnie z zagranymi postaciami.


© Marzena Bugała-Azarko, Dziennik Zachodni, Polska Press

Na planie filmu "Jestem mordercą"


W oparciu o scenariusz ma też powstać książka. Trudno jest przenieść filmową historię na papier?

Książka miała ukazać się przed premierą filmu. Zacząłem ją pisać jeszcze przed rozpoczęciem prac nad scenariuszem. Potem musiałem przerwać. Wydawało mi się, że zdążę przed ukończeniem filmu. Przy okazji premiery "Chce się żyć" też wyszła książka. Ale praca nad powieścią wymaga również czasu, bo przecież nie chodzi o przepisanie scenariusza, ale opowiedzenie ludzkiej historii. Film "Jestem mordercą" trwa dwie godziny, ale jak zawsze mówię, film nie jest z gumy. Nie można skoncentrować się na kilku wątkach, w książce za to jesteśmy w stanie opowiedzieć dużo, dużo więcej. Pokazać inne postaci, inne wątki.

To dla Pana wyzwanie?

Literatura? Tak, dla reżysera to ogromne wyzwanie. To zupełnie inny rodzaj "pisania". Film tworzy się inaczej niż książkę. Znów trzeba, tak jak w kinie, "wyłączyć w sobie" reżysera. Do tego zawodu trafia się z różnych kierunków. Ja rozpoczynałem swoją przygodę z opowiadaniem ludzkich historii właśnie od pisania. Pracowałem jako dziennikarz. Tworzenie filmu to też pewien rodzaj opowiadania, zmieniło się tylko narzędzie. Zamieniłem pióro na kamerę. Ale lubię też czasem zamienić kamerę na pióro.

"Jestem mordercą" to też film psychologiczny. Można by pomyśleć, że na co dzień osądzają nas różni ludzie, a ma się to nijak do rzeczywistości. Do tego, jacy jesteśmy naprawdę. To również chciał Pan pokazać w tym filmie?

Dobrze jest, gdy film ma kilka warstw. I dobrze, gdy można go interpretować na kilka różnych sposobów. Ale nie chciałbym udzielić na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ uważam, że film powinien skłaniać widza do refleksji tak, by po seansie mógł zadać sobie pewne pytania. Ten film stawia pytania: o człowieka, etykę, moralność. Nie chcę narzucać interpretacji, ciągnąc widza za ucho. Wolę sugerować, wyznaczać kierunki, ale nie dopowiadać wszystkiego. Tak naprawdę ten film nie mówi nawet, że Kalicki jest niewinny. Dużo na to wskazuje, ale jak jest naprawdę? Tego nie wiemy.


© Materiały prasowe

Kadr z filmu "Jestem mordercą"

Film okazał się bardzo aktualny w kontekście bieżącej sytuacji politycznej. Pojawia się nawet hasło: "Damy radę". To przypadek?

Pracę nad scenariuszem rozpocząłem w 2014 roku. W 2015 roku zaczęliśmy szukać pieniędzy, jesienią ruszyły zdjęcia. Już na etapie pisania scenariusza chciałem, żeby ta historia była uniwersalna. Gdy coś jest uniwersalne, staje się współczesne. Nie chciałem robić filmu historycznego. I analizowałem, co w prawdziwej historii Wampira z Zagłębia może być uniwersalne, a co będzie archaiczne. Po stronie archaizmów miałem taką opozycję "człowiek - system totalitarny". I kiedy w 2014 roku pisałem scenariusz, to wydawało mi się, że przeciwnikiem człowieka jest pieniądz, sukces, kariera. To są wyzwania, które mogą być jednocześnie zagrożeniami. A nie system totalitarny. Ale to było w 2014 roku. Potem nasza scena polityczna diametralnie się zmieniła. I to, co wydawało mi się archaiczne, nagle zyskało na aktualności. Tak jest, widziała przecież pani film.

Tak, to prawda. Trudno się nie zgodzić.

Ale wtedy, w 2014 roku, nigdy bym nie przypuszczał, że tak będzie.

Uchyli Pan rąbka tajemnicy na temat kolejnego projektu?

Wolałbym nie, bo nie wiem, czy to będzie właśnie ten film. W naszym zawodzie trzeba mieć jeden projekt i kilka w zapasie. I czasem ten, który wydaje się najbardziej atrakcyjny i szybko uda się na niego zdobyć fundusze, trzeba poczekać dłużej.


© Materiały prasowe

Kadr z filmu

To w takim razie proszę powiedzieć o wszystkich planach.

Mogę powiedzieć na razie tyle, że w przyszłym roku chciałbym rozpocząć prace nad scenariuszem do kolejnego filmu. Wierzę, że sukces "Jestem mordercą" pozwoli na to, by szybko zgromadzić fundusze na kolejny projekt. O czym to będzie? Wolałbym nie mówić. Na pewno znów nie zabraknie emocji.

Czekamy zatem z niecierpliwością. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Kinga Czernichowska, dziennikarka portali gazetawroclawska.pl i wroclaw.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Kadr z filmu "Jestem mordercą"/ Materiały prasowe
  •  Komentarze

Komentarze (0)